Humor i coś na poprawienie samopoczucia :D Dowcipy, Kawał, Śmieszne Filmiki itp...
#948
Napisano 25 sierpień 2015 - 04:25
Przyszłość emeryta!!!
Pewnego dnia spłynęło na mnie objawienie. Zrozumiałem ideę podniesienia wieku emerytalnego celem ratowania ZUS-u.
Bo to jest tak…..
Pewnego dnia wstanę z łóżka ledwo, ledwo i wcale nie na kacu. Potem powlokę się na nogach wykręconych reumatyzmem do łazienki. Przed lustrem spędzę dwie godziny, żeby przypominać człowieka.
Dotrę do pracy, potykając się o własną laskę i modląc się po drodze, żeby nic mnie nie przejechało, nie potrąciło i żeby winda nie wysiadła, bo nitrogliceryna się skończyła, a kolejka do lekarza była za długa i serce mi wysiądzie już na półpiętrze.
Spędzę pół dnia, szukając hasła do komputera – w końcu pamięć już nie ta, a wtedy okaże się, że to nie moje biurko, a tak naprawdę to nawet nie moje biuro, tylko przez tę cholerną zaćmę cyferki mi się pomyliły i wysiadłem na niewłaściwym piętrze. Pewnie załapałbym wcześniej, ale recepcjonista zgubił okulary i się nie zorientował, że tam nie pracuję, a ja bez aparatu słuchowego i tak bym nic nie usłyszał.
Kiedy docieram do mojego stanowiska pracy, jestem tak zmęczony, że muszę uciąć sobie popołudniową drzemkę. Budzi mnie szef, który wprawdzie kawy nie dostał, ale z powodu alzhaimera i tak o tym nie pamięta. Daję mu kartkę z adresem spotkania, na dole czeka taksówka, która zawiezie go na miejsce i przywiezie z powrotem, bo zabrali mu prawo jazdy z dwadzieścia lat wcześniej za jazdę pod prąd i zakłócenie ruchu ulicznego, bo jak się nie widzi i nie słyszy, to czego się można spodziewać?
Sam sprawdzam terminarz zajęć na resztę dnia, tylko…gdzie, do diabła, on się podział? Resztę czasu poświęcam na szukanie, a gdy na zegarze wybija szesnasta, sięgam po dowód osobisty, żeby sprawdzić, czy jeszcze pamiętam swój adres.
Przed wyjściem zerkam na kalendarz wiszący na ścianie i wychodzi mi na to, że taki los czeka mnie jeszcze przez najbliższe naście lat. To jak dożywocie bez prawa do warunkowego zwolnienia. Wychodzę z pracy. Idę po schodach. A co tam! Raz się żyje, nie? Wkładam okulary do torby, wyrzucam laskę do kosza i albo trafię żywy do domu, albo nie.
Gdybym był samurajem i miał właściwy miecz, nóż czy co tam trzeba do seppuku bądź harakiri, nigdy nie pamiętam, które jest które, poszłoby szybciej. Ale nie te czasy. Teraz mamy cywilizowane rozwiązania. Ustawowe.
news_47.jpg (znalezione w necie )
Pewnego dnia spłynęło na mnie objawienie. Zrozumiałem ideę podniesienia wieku emerytalnego celem ratowania ZUS-u.
Bo to jest tak…..
Pewnego dnia wstanę z łóżka ledwo, ledwo i wcale nie na kacu. Potem powlokę się na nogach wykręconych reumatyzmem do łazienki. Przed lustrem spędzę dwie godziny, żeby przypominać człowieka.
Dotrę do pracy, potykając się o własną laskę i modląc się po drodze, żeby nic mnie nie przejechało, nie potrąciło i żeby winda nie wysiadła, bo nitrogliceryna się skończyła, a kolejka do lekarza była za długa i serce mi wysiądzie już na półpiętrze.
Spędzę pół dnia, szukając hasła do komputera – w końcu pamięć już nie ta, a wtedy okaże się, że to nie moje biurko, a tak naprawdę to nawet nie moje biuro, tylko przez tę cholerną zaćmę cyferki mi się pomyliły i wysiadłem na niewłaściwym piętrze. Pewnie załapałbym wcześniej, ale recepcjonista zgubił okulary i się nie zorientował, że tam nie pracuję, a ja bez aparatu słuchowego i tak bym nic nie usłyszał.
Kiedy docieram do mojego stanowiska pracy, jestem tak zmęczony, że muszę uciąć sobie popołudniową drzemkę. Budzi mnie szef, który wprawdzie kawy nie dostał, ale z powodu alzhaimera i tak o tym nie pamięta. Daję mu kartkę z adresem spotkania, na dole czeka taksówka, która zawiezie go na miejsce i przywiezie z powrotem, bo zabrali mu prawo jazdy z dwadzieścia lat wcześniej za jazdę pod prąd i zakłócenie ruchu ulicznego, bo jak się nie widzi i nie słyszy, to czego się można spodziewać?
Sam sprawdzam terminarz zajęć na resztę dnia, tylko…gdzie, do diabła, on się podział? Resztę czasu poświęcam na szukanie, a gdy na zegarze wybija szesnasta, sięgam po dowód osobisty, żeby sprawdzić, czy jeszcze pamiętam swój adres.
Przed wyjściem zerkam na kalendarz wiszący na ścianie i wychodzi mi na to, że taki los czeka mnie jeszcze przez najbliższe naście lat. To jak dożywocie bez prawa do warunkowego zwolnienia. Wychodzę z pracy. Idę po schodach. A co tam! Raz się żyje, nie? Wkładam okulary do torby, wyrzucam laskę do kosza i albo trafię żywy do domu, albo nie.
Gdybym był samurajem i miał właściwy miecz, nóż czy co tam trzeba do seppuku bądź harakiri, nigdy nie pamiętam, które jest które, poszłoby szybciej. Ale nie te czasy. Teraz mamy cywilizowane rozwiązania. Ustawowe.
news_47.jpg (znalezione w necie )
#954
Napisano 10 listopad 2015 - 01:16
W sobotnie, ciepłe popołudnie, gdy wieszałam pranie na balkonie, moim oczom ukazał się mąż z kluczykami w ręku, kierujący się z domu w stronę samochodu. Z racji tego iż należę do osób raczej ciekawskich (zdaję sobie z tego sprawę) zapytałam męża, gdzie się wybiera, na co on odpowiedział "tajemnica, ale jeśli chcesz wiedzieć, to chodź ze mną". Nie mogło mnie to ominąć. Mój mąż jedzie gdzieś, nie chce powiedzieć gdzie, a ja mam sama zostać w domu? Nie!
Rzuciłam więc szybko pranie, poprosiłam, żeby chwile zaczekał i zaczęłam rytuał związany z wyjściem z domu: szybkie przebieranie, szukanie odpowiedniej bluzeczki pasującej do spodni, których też jeszcze nie znalazłam, a chciałam akurat założyć, czesanie, makijaż (wcześniej go nie miałam, jak zwykle w sobotę) itd. Podczas wszystkich tych czynności ze 3 razy upewniałam się, czy mąż na pewno na mnie czeka.
W końcu po jakiś 10-15 minutach zziajana, ugrzana, z niedopiętymi butami wpadłam do samochodu. Małżonek siedział spokojnie za kierownicą, dziwiłam się, że się nie zdenerwował, że tak długo musiał na mnie czekać. Szczęśliwa, zapytałam dokąd jedziemy?
Mąż milczał, tylko się uśmiechnął, odpalił samochód i wjechał do garażu po czym stwierdził zadowolony: "Jesteśmy na miejscu!". Fascynująca wycieczka do garażu na którą szykowałam się z 15 minut, trwała jakieś 4 sekundy.
Rzuciłam więc szybko pranie, poprosiłam, żeby chwile zaczekał i zaczęłam rytuał związany z wyjściem z domu: szybkie przebieranie, szukanie odpowiedniej bluzeczki pasującej do spodni, których też jeszcze nie znalazłam, a chciałam akurat założyć, czesanie, makijaż (wcześniej go nie miałam, jak zwykle w sobotę) itd. Podczas wszystkich tych czynności ze 3 razy upewniałam się, czy mąż na pewno na mnie czeka.
W końcu po jakiś 10-15 minutach zziajana, ugrzana, z niedopiętymi butami wpadłam do samochodu. Małżonek siedział spokojnie za kierownicą, dziwiłam się, że się nie zdenerwował, że tak długo musiał na mnie czekać. Szczęśliwa, zapytałam dokąd jedziemy?
Mąż milczał, tylko się uśmiechnął, odpalił samochód i wjechał do garażu po czym stwierdził zadowolony: "Jesteśmy na miejscu!". Fascynująca wycieczka do garażu na którą szykowałam się z 15 minut, trwała jakieś 4 sekundy.
#956
Napisano 19 listopad 2015 - 01:46
Rozmowa dwóch kumpli:
- Słyszałeś o takim filmie jak " Zatwardzenie "
- Niee..
- Pewnie dlatego, że jeszcze nie wyszedł..
- Słyszałeś o takim filmie jak " Zatwardzenie "
- Niee..
- Pewnie dlatego, że jeszcze nie wyszedł..